Po ponad tygodniowej przerwie wyrwałem się na rower i popędziłem do roboty w deszczowej aurze. Jak dojechałem byłem mokry jak kura, spodnie wykręcałem a majty schły później na dupie. Ale i tak było fajnie.
No i w końcu majówka. Przyda się odreagować trochę po moich ostatnich dniach, gdzie śpię po 5 godzin na dobę pracuje po 10 a w wolnym czasie biegam i załatwiam sprawy związane z autem, padam na ryło...piątek rano pakujemy rowery do auta i wio!
Wstępne plany to Wisełka, ale pomyślałem o Madzi i jej niechęci do pokonywania górek a jak wiadomo woliński park to dość pofałdowany teren, więc jedziemy do Ustronia Morskiego. Na rower przypadł jeden dzień, ale jakże przyjemny. Cały dzień świeciło słońce wbrew prognozą, nawet na plaży dziewczyny w bikini śmigały. Traska Ustronie - Mielno szlakiem rowerowym przez wypasiony lasek, miejscami trochę piasku, ale co to dla nas. Okolice obfitowały w wiele dróg rowerowych odbijający od wybrzeża, my jednak trzymamy się wody raz po raz siadając sobie i delektując się zapachem morza.
Mielno zmasakrowane przez turystów, normalnie jak w sezonie wakacyjnym.Tam zliczamy dorsza w restauracji, którą już wyczailiśmy w wakacje dwa lata temu i tą samą drogą do kwatery.
W niedziele też czynnie wypoczywaliśmy, targnęliśmy się na pieszą wycieczkę wzdłuż brzegu aż do Kołobrzegu. W nagrodę odwiedziliśmy najlepszą lodziarnię wg Madzi najlepszą na naszej planecie. Z powrotem nie mieliśmy siły wrócić to władowaliśmy się w busa. A z wieczora zaliczam grilla u znajomego, który kupił sobie działeczkę pod Ustroniem :)