he he hej! kolejny dzień i kolejna wyprawa do pracy, ale nieco inna bo powrót była męczący jak nigdy. Za sprawą wiatru. Cieżko, cieżko...na liczniku poniżej 20, a myślałem że kondycja rośnie w siłę.
A z rańca pojeździłem z Madzią po miejskich zakamarach. Pokazałem mojemu słodziakowi fajne miejsce niedaleko naszego zakweterowania, gdzie można sobie przyjemnie pośmigać z dala od ruchliwych ulic.
Przed pracą przejechałem się z Madzią nad maltę. Później jeździliśmy po centrum Poznania za otwartym spożywczym, i w końcu w kreciku udało się kupić jakieś pieczywo.
Powrót z pracy o 2 w nocy, przez opustoszałem ulice. Jedynie taksówka przejedzie raz na 5 minut. Takich pustych ulic jeszcze nie widziałem, jakby jakaś bomba pierdykła.
Dzień zachęcał, czasu miałem więc szybki przeglądzik, smarowanko (co prawda kujawskim z pierwszego tłoczenia) i po 15 z Madzią siedzimy na rowerkach i kierujemy się bez większegopomysłu w ... nieznane. Nie tak miały wyglądać pierwsze kilometry Madzi w tym roku, było błądzenie, zimno i powrót po zmroku a sama M została pozbawiona energii życiowej.