Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2010

Dystans całkowity:869.57 km (w terenie 51.00 km; 5.86%)
Czas w ruchu:39:56
Średnia prędkość:21.78 km/h
Maksymalna prędkość:56.92 km/h
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:39.53 km i 1h 48m
Więcej statystyk

Do pracy + miasto

Środa, 14 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria z Madzią
he he hej! kolejny dzień i kolejna wyprawa do pracy, ale nieco inna bo powrót była męczący jak nigdy. Za sprawą wiatru. Cieżko, cieżko...na liczniku poniżej 20, a myślałem że kondycja rośnie w siłę.

A z rańca pojeździłem z Madzią po miejskich zakamarach. Pokazałem mojemu słodziakowi fajne miejsce niedaleko naszego zakweterowania, gdzie można sobie przyjemnie pośmigać z dala od ruchliwych ulic.

Do pracy

Wtorek, 13 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Z Madzią na zakupy + do pracy.
Maksa wycisnąłem za tirem pędzącym przez miasto, pociągnął mnie dobre 3 km z taką prędkością. A oczy łzawiły.

Do pracy

Poniedziałek, 12 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Nic ciekawego, po za tym że zapieprzałem jak dziki dzik.

Do pracy

Niedziela, 11 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria z Madzią
Przed pracą przejechałem się z Madzią nad maltę. Później jeździliśmy po centrum Poznania za otwartym spożywczym, i w końcu w kreciku udało się kupić jakieś pieczywo.

Powrót z pracy o 2 w nocy, przez opustoszałem ulice. Jedynie taksówka przejedzie raz na 5 minut.
Takich pustych ulic jeszcze nie widziałem, jakby jakaś bomba pierdykła.

Na uczelnię

Sobota, 10 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Madzi Corratekiem :)

Do pracy

Czwartek, 8 kwietnia 2010 · Komentarze(0)

Do pracy

Środa, 7 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
W połowie trasy do pracy uświadomiłem sobie, że nie mam kluczy od szafki w pracy.
Trochę nadrobiłem, ale zdążyłem. Nogi jak z waty.

Do pracy

Środa, 7 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Dzisiaj troszkę szybciej :)

Do pracy

Poniedziałek, 5 kwietnia 2010 · Komentarze(0)

Wielka Sobota

Sobota, 3 kwietnia 2010 · Komentarze(5)
No i w końcu udaje się wybrać do Berlina na wycieczkę o której się mówiło w październiku zeszłego roku.
Skład: Afro, Ja i Maras.
A było tak...

Zakładaliśmy, że do Berlina dojedziemy koleją pojeździmy po centrum i wrócimy na rowerach. Pomysł fajny, ale wiatr nie był zbyt fajny bo połudiowo-wschodni.
Wstałem o 5 na pociąg do Kostrzyna na 6:10, tam przesiadka na Niemieckiego bana, gdzie nikt nie sprawdził biletów.



O 8:20 jesteśmy w Berlińskiej dzielnicy Lichtenberg skąd Frankfuter-Allee i dalej Karl-Marx-Allee ciśniemy na Aleksander platz. Ciągle asfaltowymi drogami rowerowymi, miasto kima od czasu do czasu jakieś auto przejedzie, obserwuję architekturę fajnie się jedzie.





Docieramy do słynnego placu z wysoką na 308 metrów wieżą telewizyjną. Tutaj ruch jak w godzinach szczytu, pełno turystów każdy robi zdjęcia z zegarem na którym nikt się nie zna (ja też) i też robię fotę. Prawie przejeżdża mnie tramwaj.
Tam się trochę kręcimy, czas ucieka. Kupujemy bilet na wieże, gdzie na 208 metrach jest obracająca się 360st/h platforma obserwacyjna. Wejściówkę mamy dopiero za 40 minut.











Okazuje się, że oczekujemy 40 minut żeby wejść za bramkę za którą jest kolejka w której gnijemy jeszcze jakiś czas. Mimo super szybkiej windy jakoś wolno rozładowuje się ta kolejka. A sama winda - masakra. 4, 5 sekund i jesteśmy 200 metrów wyżej, 4 razy uszy mi się zatykały.
Z góry cały Berlin widać, a może i nie bo wzrokiem tak daleko nie sięgam. Olbrzymie miasto.







Mimo dużej ilości straconego czasu nie żałuję że wjechaliśmy na wieżę. Można porównać to wizytą w Paryżu i nie wjechaniu na wieżę Eifla. Nie mogło tego zabraknąć.
Dalej zwiedziliśmy wyspę muzeów...





Później się zgubiłem, i odnaleźliśmy się pod bramą Branderburgską. Pełno ludzi.



Kolejny punkt zwiedzania to Reichstag. Tam to dopiero wiary!A takiej ilości ludzi w kolejce to nawet nie przebiją kolejki na wagonik na kasprowy wierch.(kto był to wie o co chodzi)
Tam urządziliśmy sobie piknik.



Największe wrażenie wywarł na mnie główny dworzec kolejowy w Berlinie. Największy taki obiekt w europie, cała konstrukcja stalowa i szkoło. Łączy ze sobą metro i koleje naziemne. Niesamowita budowla.







I Tyle z samego Berlina, czas wracać a na zegarku 13 godzina. Jak na moje to zdecydowanie za długo byliśmy a do domu daleko.
Po drodze chłopaki na niemieckiego kebaba zajechali, ja się wspomagałem snickersami. I tak się przebijaliśmy przez Berlin praktycznie cały czas ścieżkami rowerowymi. Z centrum do granic miasta wyszło około 20 km i tam się zaczęły jaja.
Afro wydrukował mapę, ale tylko centrum Berlina...



Jakoś dojechaliśmy do tego Kostrzyna, ale na zegarku była 22. Po 70 km Markowi wysiadły kolana i ja z Afrem na zmianę po 3 km zmienialiśmy się na czole, a wiatr cały czas upierdliwie wiał w ryja.
Ostatnie 5 kilometrów markowi całkiem wysiadły kolana, do granicy trochę prowadziliśmy rowery. Na miejscu się okazuje że nie mamy jak się zabrać z kostrzynia, najbliższy pociąg o 5 rano. Polskie realia od razu da się odczuć.
Bierze nas bus, rowery rozłożone jedziemy do domu.

wiecej fotek z wypadu