Wczesnym popołudniem eskortowałem Madzie do pracy by wytyczyć jakąś najlepszą trasę, bo przez całe centrum i jeszcze kawałek. Dużo aut, Madzia była w szoku jak ja jeżdżę po mieście, ale w miarę szybko dojechaliśmy i była zadowolona:) Wracając załatwiłem siodło, sam przeżyłem do teraz nie wiem jakim cudem wyszedłem z tego bez żadnego zadrapania --> prędkość około 30 km/h wyprzedzam samochód, zakleszcza mi się koło w torze tramwajowym i automatycznie rower się zatrzymuje, ja lecę rower leci...dalej nie wiem co się dzieje, spadam na nogi.
Dobrze że mam Maćka. Pożyczył mi siodło i pojechaliśmy późnym popołudniem do pracy.
Po mieście pokręciłem z rana w poszukiwaniach zabezpieczenia do roweru dla Madzi. Postanowiła tak jak ja dojeżdżać rowerem do pracy. Popołudniu jak zawsze do pracy. Z Maćkiem- teraz na górskim jeździ. Wracając z pociągnęła nas fajnie ciężarówka, trzymaliśmy się przez jakieś 3 km z prędkością 50 km/h zarąbiście! :)
Z braku pomysłu co robić wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy nad Strzeszyńskie jezioro. Dużo słońca ludzi jeszcze więcej. Poleniliśmy się na ręczniku zajadając fistaszki, popływaliśmy i pojechaliśmy dalej naokoło jezioro i do domu bo czas mnie gonił do pracy. Poźniejszym popołudniem do pracy, gdzie dobry humor prysnął...
Standardowa wycieczka do pracy, ale powrót był urozmaicony. Maciek chciał poszukać sklepu z łożyskami o 24 godzinie, którego reklamę widział w drodze do pracy. No i tak się stało...szukaliśmy i błądziliśmy aż znaleźliśmy, było zamknięte, w ogóle się nie dziwie :D Później chcieliśmy wrócić inna drogą niż zwykle i wyjechaliśmy z południowej strony Poznania. Wyjechaliśmy na głogowską i tam pruliśmy za spycharką jakieś 40 km/h do samego centrum, aż miło :) Zapiekankowa kolacji i na plac wolności się pokręcić. Tam złapałem podwójnego kapcia. W domu byłem 2:30 w nocy. I znowu bez kwiatków :(
...do pracy z Maćkiem, który "po" był tak wypompowany jak dawno nie był. Podczas powrotu rozglądałem się za jakąś kwiaciarnią w celu zakupu kwiatka dla mojej małej, ale znajome mi kwiaciarnie były zamknięte. Może jutro...
W tym samym czasie i miejscu co rozgrywany maraton MTB GRYFa jeździłem z Madzią i błądziłem z Madzią po Barlineckich terenach :) Penetrowaliśmy tamtejsze lasy i podziwiliśmy tamtejsze jeziora. Super okolica i zróżnicowany teren, fajnie było tam pośmigać, jeszcze fajniej by było jakby baterie aparatu nie siadły po dziesiątej klatce.. Najbardziej podobało mi się jezioro Okunie sprawiające wrażenie turkusowego, które de facto próbowaliśmy objechać...no nie udało się. Ogólnie to chyba z cztery jeziora nam towarzyszyły po drodze:) mniejsze i większe jak np j.Barlinekckie
Barlinecki rynek
Tutaj podczas objeżdżania jeziora Barlineckiego
Fajne lasy, choć nie wszystkie fajne ścieżki. Większe były bolączką ponieważ były wyłożone kamieniami i nie sposób było po tym normalnie jechać (my ze średnią 8-10 km/h) poprostu masakra